To miała być jego druga szkoła. Tydzień temu, Bartosz Finkowski przyjechał z rodziną do wielkiego miasta. Ojciec dostał ciekawą pracę i jak wszystko potoczy się dobrze, zostaną tu na dłużej. Chłopak miał nadzieję, że tak będzie, bo nie chciał po raz kolejny przeprowadzać się do innego miejsca. Naprawdę dostał w kość, przenosząc swoje rzeczy, najpierw do ogromnej ciężarówki, a potem do nowego domu. Miał dziesięć lat, jasne, krótko przystrzyżone włosy, prosty, odziedziczony po mamie i lekko zadarty nos, na którym opierały się okrągłe okulary.
Dziś przypadał pierwszy dzień września. Bartosz siedział na tylnym siedzeniu trzyletniej limuzyny. Obok niego, młodsza siostra kleiła nos do szyby wpatrzona w migające przed oczami domy.
Jak ten czas leci, pomyślał i przyjrzał się mniejszej o głowę dziewczynce. Klara miała siedem lat, podłużną twarz, proste blond włosy i czarne oczy. Miała chodzić do tej samej szkoły i być może dla niej było to większe przeżycie, niż dla Bartosza. Chociaż... co ona może wiedzieć na ten temat, gdy do tej pory chodziła tylko do przedszkola.
Tata, Maciej, zwolnił przed skrzyżowaniem włączając kierunkowskaz.
- Jesteśmy na miejscu... – powiedział do żony i zredukował bieg.
Sylwia Finkowska, mama Bartosza, dała znak głową, że rozpoznaje miejsce i uśmiechnęła się łagodnie.
Bartosz wyjrzał znowu przez szybę.
Dzień zapowiadał się ładnie. Słonko uśmiechało się jeszcze z letnim entuzjazmem. Wszystko wskazywało na to, że tak pozostanie do późna.
Za bramą widoczny był obszerny dziedziniec. Budynek szkoły robił ogromne wrażenie. Patrzył na nich wielkimi oknami zza wysokiego parkanu, a w miarę zbliżania stawał się coraz większy. Do środka prowadziła droga, która zaraz za ogrodzeniem zamieniała się w olbrzymie rondo. Samochody mogły jechać tylko w jedną stronę z bardzo małą prędkością. Rondo otaczał trawnik, na którym miejscami rosły niskie, iglaste drzewa.
Gdy Finkowski zaparkował limuzynę, Klara pierwsza otworzyła drzwi.
- Ale duże podwórko! – krzyknęła z zachwytem.
- Klara! – ostrzegał ją tata – uważaj na drogę i nie deptaj trawnika!
Zdaniem Bartosza ojciec zbyt głośno ostrzegał Klarę. Zupełnie jakby chciał zwrócić na siebie uwagę, a poza tym Bartosz nie wiedział, dlaczego Klara nie może deptać trawy.
Maciej Finkowski odprowadził wzrokiem córkę i zatrzasnął drzwi samochodu. Ubrany był w jasny, dopasowany garnitur i koszulę w kraty niebiesko beżowe. Zgodnie z krzykiem ostatniej mody rozpiął ją szeroko pod szyją. Szczególnie dziś chciał dobrze wyglądać i poprosił żonę, żeby pomogła mu wybrać garderobę. Pozna nowych ludzi i warto się zaraz na początku dobrze zaprezentować.
Nikt do tej pory nie spojrzał na niego. Nawet, gdy podniósł głos ostrzegając córkę.
Bartosz nie zwracał już więcej uwagi na przedstawienie ojca. Teraz jego wzrok przyciągały mury szkoły. Miał dziwne odczucie, że wewnątrz kryje się jakaś tajemnica. W mieście jest dużo budynków, które widzi się codziennie i wszystkie mają podobne ściany, okna i drzwi... Dlaczego akurat ten dom przyciąga tak mocno jego wzrok?
Zastanawiał się.
Może dlatego, że szkoła jest na odludziu i widzi ją po raz pierwszy... Może dlatego, że dom piął się samotnie w górę i z daleka można go było już dojrzeć... A może tylko dlatego, że wysokie mury rzucały mistyczny cień na ziemię...
Nie mógł się zdecydować.
Ten dom krył na pewno w sobie jakąś tajemnicę, ale to było coś innego... Co to mogło być?.. Pytał sam siebie i przyglądał się wysokim ścianom. Przeliczył rzędy okien. Było ich pięć. Na ostatnim piętrze zauważył, że jedno było uchylone, a na parapecie ktoś niebezpiecznie się wychylał.
Przerwał rozważania.
- Tata!
- Słucham...
- Popatrz tam... – pokazał na ostatnie piętro.
- Wysoki dom, prawda? –Finkowski podniósł głowę i ręką osłonił oczy od słonka.
Mama obeszła samochód dookoła i zatrzymała się obok.
- Nie! Zobaczcie, to okno u góry... – Bartosz pociągnął matkę za rękaw – tam ktoś siedzi i zaraz wypadnie!
Sylwia Finkowska założyła okulary przeciwsłoneczne.
- Gdzie? Nie widzę nikogo...
Jej długie włosy pod wpływem ruchu głowy do tyłu, wydłużyły się i sięgały teraz prawie do pasa. Opierały się na letnim, beżowym płaszczu. Pani Finkowska była typowym zmarzluchem i ubierała się zawsze cieplej niż inni, tym bardziej, że ostatnie dni sierpnia przynosiły już pierwsze chłody. Płaszcz przepasany miała w połowie tak, by zaznaczyć głęboką talię. Dwa białe kołnierzyki, a także beżowe trzewiki na wysokich obcasach uzupełniały całość.
- U samej góry... Popatrz dokładniej! – Bartosz dziwił się, że rodzice nie mogą dojrzeć postaci na parapecie – o... rusza się! Chyba zwariował... Teraz staje na samej krawędzi!
- Bartosz! – matka z niepokojem popatrzyła na syna – Co ci jest? Tam nie ma nikogo... Chodź do mnie! Może jesteś chory?
Złapała go za głowę i sprawdziła czoło. Było chłodne, chociaż zachowywał się dziwnie. Przypomniała sobie, że już kiedyś był w takim stanie, ale wtedy był chory...
Mówił wówczas o rzeczach niezrozumiałych i niewidzialnych... Typowe oznaki gorączki. Patrzyła mu wtedy w oczy, trzymając go za ręce, a on jej nie zauważał. Próbowała z nim rozmawiać, uspokajała go i mierzyła temperaturę, ale nic nie pomagało. Odnosiła wrażenie, że patrzył przez nią na wylot. Przez jakiś czas był w innym świecie... aż nagle wszystko minęło samo od siebie. Może teraz będzie podobnie...
Bartosz, jak na ironię, wyrwał jej się z rąk z wrzaskiem.
- On spada! – rzucił się pędem w stronę ściany.
Maciej Finkowski nie wiedział, co o tym sądzić. Nikogo na oknie nie widział, nikt też nie spadał na ziemię, ale chcąc nie chcąc ruszył za synem.
Bartosz przebiegł jeszcze kilkanaście metrów i zahamował, zostawiając ślady na ziemi.
- Nie ma go... – wyszeptał i zaraz dodał – rozpłynął się...
- Zdawało ci się... – ojciec dobiegł do niego – chodź, musimy już iść do środka.
- Nie rozumiem... On zniknął... – Bartosz mówił teraz do ojca –najpierw spadał... a potem się rozpłynął... Jak to możliwe?
- Ja nie widziałem nikogo – zapewnił go ojciec – możesz mi wierzyć...
- Myślałem, że to wariat a on... – chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową – on po prostu leciał i... wyparował...
- Lepiej będzie jak już pójdziemy... – Maciej Finkowski powiedział zatroskanym głosem i wziął syna za rękę.
Uspokajał raczej sam siebie. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że z chłopcem może dziać się coś niedobrego. Do tej pory nie przytrafiło się nic podobnego. Może ma to związek z dojrzewaniem, myślał wracając do czekających przed wejściem córki i żony.
Bartosz dał się prowadzić grzecznie, jak baranek. Raz tylko obejrzał się do tyłu, ale już nic nie zauważył. Za chwilę dołączyli do mamy i siostry. Rodzice wymienili zatroskane spojrzenia i wszyscy podeszli do drzwi.
- Klara widziałaś?
Bartosz szukał jeszcze potwierdzenia u siostry, ale chyba źle trafił, bo ona nie wiedziała, o co mu chodzi. Całość odbyła się za szybko, by mogła powiedzieć, co właściwie zaszło. Miała przecież dopiero siedem lat. Zastanowiła się jednak i szybko znalazła wyjście z sytuacji.
- A może to duchy? – zasłoniła twarz rękami.
- Klara, duchów nie ma... – uspokoiła ją mama – a Bartoszowi się przywidziało.
- A Kasperek? – czarne oczka patrzyły ze strachem na matkę.
- Tylko w telewizji... Przecież wiesz... – Sylwia Finkowska czule poprawiła jej proste blond włosy – i na pewno nie w biały dzień.
Ojciec otworzył duże, oszklone drzwi i weszli do środka budynku. Przywitał ich bardzo wysoki mężczyzna. Klara najpierw pomyślała, że z powodzeniem mogłaby przejść pomiędzy jego nogami, ale gdy popatrzył na nią prawie z pod sufitu, złapała mamę mocniej za rękę. Bartosz zmierzył granatowe ogrodniczki olbrzyma i domyślił się, że to może być woźny. Podszedł do niego i zadarł wysoko głowę.
- Czy widział pan, jak ktoś spadał z ostatniego piętra?
- Gdzie? – zaskoczony wielkolud pochylił się nad chłopcem.
- No tam... – Bartosz pokazał na zewnątrz – tam widziałem, jak ktoś spadał...
- Niemożliwe...
Olbrzym spojrzał pytająco na rodziców chłopaka. W odpowiedzi dostał tylko ruch ramion niezdecydowanego ojca, więc ruszył niespokojnie w stronę drzwi. Wyczuwał podstęp, ale był przecież woźnym i takie przypadki sprawdzał zawsze dokładnie. Wyszedł przed szkołę i rozejrzał się wokół bacznym okiem.
Nie dostrzegł żadnego zbiegowiska, ani ofiary.Zrozumiał, że dał się nabić w butelkę i szukał wzrokiem żartownisia za drzwiami. Ale gdy się odwrócił, dziwna familia znikła, nie pozostawiając śladu po sobie.