W imieniu dzieci z podziękowaniami za wychowanie wystąpił najmłodszy syn, Józek. Oprócz wyżej wymienionych przedstawicieli parafii, gośćmi honorowymi byli wójt Józef Babicz i pani Stanisława Pilch, jako reprezentanci samorządu gminnego, pani Józefa Rafacz z USC, przedstawicielka ZUS, pani Krystyna Daszkiewicz-Hudyka - lekarz Ośrodka Zdrowia w Chochołowie i sołtys Jan Sroka. Odczytane zostały listy gratulacyjne od premiera Polski i wojewody małopolskiego, a potem prym wiodły wnuki i prawnuki solenizanta. Wojtek przedstawił korzenie rodziny i życiorys dziadka, Ewa wyrecytowała wiersz okolicznościowy, a Bernadeta, prawnuczka podbiła serca własnym utworem napisanym specjalnie na tą okoliczność. Po wspólnym posiłku i zdmuchnięciu świeczek sędziwy staruszek zaskoczył biesiadników śpiewem i grą na skrzypcach, po czym skromnie przyznał, że to nie był najlepszy występ, ale w zamian otrzymał gromkie owacje.
Korzenie rodziny Lejów sięgają czasów bardzo odległych, gdy w Podczerwonem na początku były dwa rody - Czerwińscy i Lejowie. Koniówka wówczas była tylko przysiółkiem Podczerwonego o nazwie Czerwone-Brody. Na jej terenach powstawały pastwiska dla krów i koni, a z czasem właściciele terenów zaczęli się osiedlać w pobliżu pól i tak powstała nasza wioska. Lejowie mają swoje korzenie w Podczerwonem, konkretnie na Lejówce. W roku 1844, w kolejnym pokoleniu na świat przyszedł Karol, syn Jakuba Lei i Anny z domu Obrochta. Wiele lat później Karol założył rodzinę i żona Marianna powiła mu piątkę dzieci: Andrzeja, Rozalię, Jakuba, Andrzeja i Jakuba. Niestety trójka z nich zmarła w wieku dziecięcym, jak również jego pierwsza żona. Karol ożenił się ponownie w 1881 roku i druga żona, Katarzyna z domu Toczek z Witowa przyniosła na świat dwójkę najmłodszych: Jana i Annę.
Jan Leja urodził się w 1881 roku. Pod koniec XIX wieku rozpoczęła się emigracja górali "za chlebem" do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Galicja wówczas była pod zaborem austriackim. Jan Leja jako kawaler razem ze swoim przyrodnim bratem Jakubem również wyjechał do Ameryki. W USA pracował w kopalni węgla w Pensylwanii. Tam też, w roku 1904 ożenił się z Wiktorią Chmiel z Ratułowa i tam, rok później na świat przyszła ich córka Maria, do której dołączyła trójka urodzonych już w Polsce: Apolonia, Stefan i Antonina. Najmłodsza zmarła na szkarlatynę w wieku trzech lat.
Stefan Leja przyszedł na świat 12 stycznia 1911 roku, dokładnie 100 lat temu i praktycznie wychowywany był przez matkę Wiktorię i babkę Katarzynę. Potem, gdy Stefan był dorosły i założył rodzinę, jego nazwisko szczyciło się, i nadal szczyci przydomkiem Karolka, co tłumaczy pochodzenie od męża Katarzyny, Karola. W grudniu 1913 roku, gdy Stefan miał dwa lata, ojciec Jan wyjechał ponownie do USA zostawiając żonę z dziećmi w kraju. Nie mógł przewidzieć, że rok później wybuchnie Wielka Wojna Światowa i droga powrotu do Europy zostanie zamknięta na wiele lat. W roku 1922 otrzymał obywatelstwo amerykańskie i już nigdy nie wrócił do Polski, jedynie córka Maria, gdy ukończyła 18 lat dołączyła do niego i tam założyła rodzinę. W międzyczasie siedmioletni Stefan rozpoczął edukację w szkole publicznej w Chochołowie, gdzie uczęszczał przez trzy lata, a następne dwa lata nauki pobierał już w Koniówce. Potem, jako jedyny mężczyzna zrezygnował ze szkoły i poświęcił się pomocy na gospodarstwie i utrzymywaniu rodziny. Najczęściej pracował na polu zamożniejszych gospodarzy, by w zamian móc uprawiać rodzinną ziemię wypożyczonym od nich koniem. Pracował, ale potrafił też umilać sobie życie. Przez cały czas fascynował się muzyką góralską i znakomicie grywał na skrzypcach. Dwa lata przed wybuchem II Wojny Światowej, 29 maja 1937 roku, Stefan ożenił się z Albiną z domu Knapczyk i potem razem wychowywali piątkę dzieci: Ludwinę, Marię, Józefę, Jana i Józefa.
Pięć lat wojny w rodzinie Stefana, to bieda i ciągły strach przed okupantem. Stefan wyznaczony przez ówczesnego wójta Podczerwonego - Józefa Karcza, musiał przymusowo stawiać się wraz z Janem Podczerwińskim (Kulikiem) z Podczerwonego z podwodami jako furman, do różnych przewozów - służąc w ten sposób na rzecz okupanta. Obawiał się ciągle o siebie i o swoją rodzinę, gdyż Niemcom obojętne było każde życie ludzkie. Ukrywał się także przez pewien czas, a z pomocą przyszedł mu wspomniany wójt, który do dziś zajmuje specjalne miejsce w pamięci Stefana. Inne ważne zdarzenie, które wbiło się w pamięć solenizanta miało miejsce 13 września 1944 roku. Stefan wówczas był w polu. Na niebie pojawił się ogromny samolot ciągnący za sobą czarną smugę i drugi mniejszy w pogoni za olbrzymem. Na niebie ukazało się wcześniej kilku spadochroniarzy, a wielka maszyna zaczęła krążyć i groźnie obniżać swój lot. W pewnym momencie Stefan zdał sobie sprawę, że stoi bezpośrednio na drodze lecącego tuż nad ziemią samolotu. Rzucił się na ziemię i ze strachem czekał na eksplozję, która rzeczywiście nastąpiła po paru sekundach w odległości około 400 metrów.
Po wyzwoleniu nastały ciężkie czasy dla rodziny, walka o byt, ciężka praca w polu, na gospodarstwie i wychowywanie dzieci, a potem lata spokojniejsze - dzieci rosły, chodziły do szkół i pomagały w gospodarstwie domowym. W 1959 roku zmarła matka Wiktoria, a w 1973 ojciec Jan w Ameryce. Stefanowi bardzo zależało, aby osobiście uczcić śmierć i pogrzeb własnego ojca, ale ówczesna sytuacja polityczna w kraju i materialna rodziny uniemożliwiały wyjazd za granicę. Mógł tylko pomodlić się za duszę ojca.
Stefan i Albina prowadzą spokojny tryb życia. W roku 1997, z rąk ówczesnego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, pana Aleksandra Kwaśniewskiego otrzymali medal za długoletnie pożycie małżeńskie. Dziś Stefan obchodzi 100 lecie swoich urodzin, a żona Albina osiągnęła wiek 93 lat stojąc u jego boku już przez 73 lata. Trudno dzisiaj zliczyć wszystkich członków rodziny - krewnych bliższych i dalszych żyjących w Polsce i w Ameryce. Pewne jest jedno - byłaby to pokaźna liczba.